„..Autokar mknie autostradą M7, przecinając monotonny krajobraz interioru Szmaragdowej Wyspy. Co rusz zatapiamy się w pierzynie gęstej mgły ograniczającej widoczność do kilkunastu metrów. Mimo to słoweński kierowca Vlad, pewną ręką prowadzi wielki autobus wypełniony turystami z całego świata. Cel wyprawy jest jeden - dotrzeć nad Atlantyk! Kapitanem wyprawy jest Nolan, przewodnik, rubaszny Irlandczyk jak z podręcznika. Wielkie chłopisko z długą i a jakże, rudą brodą. Wielbiciel futbolu gaelickiego i tutejszego piwa. Autentyczne wcielenie mitycznego skrzata Leipreachán. Sypie ciekawymi gawędami i żartami, interesująco opowiadając o przeszłości i obecnych czasach mijanych miejsc. Dopełnia tym samym ogólnie wesołą i sielską atmosferę, jaka panuje wśród współtowarzyszy podróży. Irlandia to kraj wybitnie nizinny. Mimo to panuje tu górska pogoda. 'To typowe tutaj – mówi Nolan - raz po raz mży drobny deszcz, ale po chwili można raczyć się ciepłotą jesiennego słońca'. Można też wtedy dostrzec na horyzoncie majaczącą linię wzgórz Sliabh Bladhma czy Sliabh Eachtaí. Podnóża których spowite są wąska wstęgą mgły, a ponad nią wyrastają na kilkaset metrów najwyższe szczyty Maghera i Bentee. Zaskakuje tu zupełny brak lasów. To cena, jaką ten kraj poniósł w wyniku sześciusetletniej okupacji brytyjskiej jak i mającej tu swój początek rewolucji przemysłowej w Europie. Jest sobotni poranek. Dublińczycy, korzystając z okazji, wyruszają, często po raz ostatni w tym roku, za miasto do swoich letnich domków, odpocząć i zabezpieczyć podmiejskie dacze przed zimą. Tłok na drodze dość spory, ale z każdym kilometrem robi się luźniej. Z głośników płyną wesołe rytmy O’Reillys and the Paddyhats, rozdzielane nostalgicznymi balladami The Dubliners. Pochłaniamy kolejne kilometry. Miast tu niewiele i są niewielkie. W największych z nich: Limerick, Cork, Galaway czy Wexford mieszka od 50 do 100 tys. osób. Ponadto, miasta rozrzucone są w dość sporej odległości od siebie. Teren niemalże bezludny. Nie może to dziwić wszak w aglomeracji Dublina mieszka co czwatry Irlandczyk. W krajobrazie dominuje szachownica wiecznie zielonych pastwisk i łąk, na których pasą się liczne zagony owiec, jakby żywcem wyjęte z kreskówki o baranku Shaun. Na wygonach spotkać też można stada bydła. Przemoczone, ze zmierzwioną sierścią, ciężkie zwierzęta, stoją cierpliwie na zielonym dywanie, skubią trawę niemal przez cały rok. Rolnictwo w Irlandii jest jednym z filarów gospodarki tego kraju. A produkcja wełny, mleka i wołowiny stanowi o zamożności tutejszych farmerów. Na mijanych pojedynczych wzgórzach często można dostrzec ruiny średniowiecznych warowni. Ich mury, wzniesione z grubych bloków piaskowca, teraz porośnięte bluszczem i nadgryzione zębem czasu, są dowodem ich minionej świetności oraz bogactwa dawnych właścicieli. Ostatnie kilometry to podróż wąskimi serpentynami regionu Clare. Trasa dość ciasna, kręta, porośnięta wzdłuż twardolistnymi krzakami. Teren pofalowany z torowiskami w zagłębieniach, rozdzielony warkoczami bystrych potoków. Wszystko to obrośnięte fioletowym wrzosem z domieszką żółtego kolcolista, daje niesamowity kontrast do zielonych połaci nadmorskich połonin. Aż w końcu - jest! W oddali zaczyna przebijać granatowa linia brzegu oceanu. Okolica staje się płaska, i czuć uderzenia bryzy znad niespokojnego oceanu. Pada drobny deszcz. Autokar żwawo wdrapuje się na ostatni podjazd. Teraz widać już Atlantyk w całej okazałości. Szeroki granatowy bezkres. Im bliżej brzegu tym więcej wygładów skalnych z wyraźnymi zagłębieniami, co jest świadectwem przejścia lodowca przez te tereny w dalekiej przeszłości. Moherowe klify. Wysoka na dwieście metrów ściana wapieni i piaskowców. Wygląda to jak gigantyczny tort pokryty tu i ówdzie zielonkawą lazurą porostów i mchu. Wrażenie potęgi skał i bijących w nie fal oceanicznego przyboju jest nieprawdopodobne. Atramentowa woda zmienia się w spienioną biel u podnóża klifu. Pojedyncze iglice skał dzielnie opierają się sile nacierającej wody, jednak z czasem i one będą musiały poddać się w tej nierównej walce sił przyrody. Wąskie ścieżki wiodą wzdłuż przepaści. Kamienie śliskie, błoto, ręce grabieją z zimna. Trzeba uważać, aby spacer w tym niezwykłym miejscu nie był ostatnim. Zejść na plaże nie sposób. Jedynym śladem ludzkiej działalności w tym miejscu i charakterystycznym punktem jest O'Brien's Tower. To XIX-wieczna wieża obserwacyjna. Dziś to atrakcja turystyczna. Kiedyś służyła też jako punkt orientacyjny dla żeglarzy. W oddali dostrzec można zarys archipelagu wysp Aran, słynnego w całej Europie regionu z owczej wełny i wyrobów z niej. Jesteśmy w najdalej wysuniętej na zachód części Irlandii, stąd najbliżej do Nowej Funlandii w Kanadzie. Nad głowami szybują jednymi mieszkańcy tej zjawiskowej krainy: burzyki, głuptaki, maskonury, wydrzyki i fulmary. Po trzygodzinnym spacerze czas ruszyć w dalszą drogę. Przed nami Wild Atlantic Way. Wąska, kilkudziesięciokilometrowa, wykuta w skale droga do portowego Galaway. Potem powrót - kamienistą drogą do Dublina! <♪♫♪ The Rocky Road to Dublin ♪♫♪>...”
https://www.youtube.com/watch?v=TNHafuFbxLc